Bożonarodzeniowe szaleństwo
Uwielbiam Boże Narodzenie. Mój mąż uważa, że jestem Christmas-freakiem, i właściwie się z nim zgadzam. Choinki, bombki, kolędy, świąteczne przysmaki. Pakowanie prezentów, robienie własnoręcznych ozdób i słodkości. Te smaki i zapachy. Rodzinne spotkania, biały obrus, opłatek. Miliony lampek, szopka pod wielką choinką, jeżdżąca wokoło kolejka elektryczna. Te "magiczne" dni (o których nie lubię myśleć w kategoriach magii, ale jednak...). Kolędowanie po kościołach, oglądanie szopek. Och!
A jednak, choć sama przygotowania domowe do Bożego Narodzenia zaczynam wcześnie, irytują mnie te listopadowe bożonarodzeniowe witryny w sklepach. Już zaraz po Wszystkich Świętych choinki i bombki, łańcuchy i świąteczne pierniki. Ale żeby można gdzieś było kupić porządne świeczki do wieńca adwentowego który przecież zaczyna się miesiąc wcześniej... No nie, nie ma świeczek. Pojawiają się gdzieś w połowie grudnia, czyli mega po czasie.
A potem? Wcale nie jest lepiej. W końcu przychodzi Boże Narodzenie. Sklepy zamknięte przez dwa dni i... koniec. Chociaż okres bożonarodzeniowy dopiero się powinien zacząć i trwać z miesiąc... już tylko fajerwerki, a potem wyprzedaże. Gdyby jednak komuś w Wigilię zepsuły się lampki choinkowe, nie uświadczy ich już w sklepie, bo przecież zmiana towaru już nastąpiła.
Normalnie... nienormalne. I co roku to samo. Naprawdę ludzie tego oczekują? Nie wiem, mnie się zawsze ciśnienie podnosi.
W spokoju zatem, i z myślą o zbliżającym się Adwencie, dzisiaj (przy pierwszym śniegu) upiekłyśmy pierniczki.To zawsze robimy wcześnie, ponieważ mamy kogo nimi obdarowywać, niektóre wysyłamy do zagranicznych członków rodziny więc potrzebujemy czasu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz