Nowy (nie)wspaniały świat

Jutro minie rok od rosyjskiej agresji na Ukrainę. Wydarzenia, które w przemożnym stopniu zmieniło życie nie tylko samych Ukraińców (i Rosjan), ale i całej wschodniej Europy, a nawet i świata. Bo trudno zaprzeczyć, że ta wojna codziennie wpływa na ludzi zamieszkujących różne państwa, choćby poprzez wynikający z niej kryzys na rynku gazu.

Pamiętam ten lęk pierwszych tygodni. Rosja jawiła mi się wówczas jako potwór, którego z pewnością Ukraina nie zatrzyma. Obrazy w Internecie były przerażające. Nie chciałam tego oglądać, nie chciałam za wiele słuchać. Znów powrócił przemożny lęk sprzed dwóch lat, z początków pandemii. Nie sposób określić, co przeżywali Ukraińcy, również ci mieszkający w Polsce, których rodziny pozostały tam, w strefie wojny. Łzy, bezradność, lęk, nadzieja na szybki koniec. Wielu wracało do domów, by być z bliskimi, albo przewieźć ich przez granicę, w bezpieczne miejsca. 

Tworzono strefy dla uchodźców, którzy przybywali do Polski niczym fala tsunami. Staraliśmy się przyjąć, ugościć, pocieszyć, dać namiastkę bezpieczeństwa, ochronić choćby kobiety i dzieci. Tych ostatnich wiele pojawiło się w naszych przedszkolach i szkołach, te pierwsze występowały o PESELe dla siebie i swoich pociech, a potem o świadczenie 500+. I tutaj pojawiły się pierwsze wrogie podszepty. Bo owszem, pomagać niby każdy chce, ale dlaczego ukraińskie dzieci mają chodzić do przedszkoli, skoro dla polskich nie było miejsca? Dlaczego Ukrainki mają dostawać jakieś świadczenia pieniężne, skoro pieniędzy brakuje dla Polaków? A dlaczego im w ogóle pomagać, skoro przecież... pamiętamy o Wołyniu? 

Pierwsza fala minęła. Mega-akcje społeczne, oddolne pomaganie, zbieranie środków czystości, jedzenia, ubrań, jeżdżenie na granicę... powoli zmieniło się w polskie narzekanie. Że tych Ukrainek to za dużo już, że mają dobre telefony, a o 500+ proszą, że jeżdżą dobrymi samochodami, a dzieci mają darmowe przedszkola, że nie mówią po polsku, ale chcą w Polsce zamieszkać. Smutne, trudne do przyjęcia argumenty, z którymi już wcześniej próbowałam się tutaj rozprawić.

Ten lęk dorosłych odczuwały i dzieci. Choć ograniczaliśmy im dostęp do wiadomości, to przecież nie sposób było zupełnie ich unikać. W przedszkolu pojawiły się dzieci z Ukrainy. Opowiadały czasami, a nieraz i nie, ale sam fakt ich bycia obok tym naszym wystarczał. Widziały też ten początkowy zryw i same też chciały pomagać. Dzieliły się zabawkami, przyjmowały do swoich grupek nowych kolegów i koleżanki. Dopytywały. I bały się... że wojna przyjdzie i do nas. Że w nocy nasz dom zbombardują. Że któregoś dnia przyjadą żołnierze i nas wypędzą. A przecież i tak nie znały jeszcze tych najgorszych obrazów, które w nas pozostaną na zawsze...

Źródło: https://businessinsider.com.pl/wiadomosci/brutalne-slowa-ukrainskiego-ambasadora-musimy-byc-przygotowani-na-bombardowanie/nn37242

 

W serii "Wojny dorosłych, historie dzieci" pojawił się kolejny tom. Tym razem traktujący o wojnie w Ukrainie (tej w 2014).  Co znamiennie, choć wcześniej moje dzieci lubiły książki z tej serii i słuchały ich z zainteresowaniem, to o tym, co się działo kilka lat temu za naszą granicą słuchać nie chciały. Było to za bardzo przerażające, za bliskie ich doświadczeniom.

Czy ten lęk pozostał? Teraz rzadko już się o Ukrainie na co dzień mówi. Ta rakieta, która spadła w Polsce była jedynym takim momentem od miesięcy, kiedy temat powrócił w codziennych rozmowach. I dzieci znów się bały, nie mniej od nas, może i bardziej, choć przecież o wojnie wiedzą znacznie mniej...

Dzisiaj znowu słyszymy o Wołyniu. I nie, absolutnie nie jestem za przemilczaniem historii. To ostatnie, co bym poparła. Historię należy znać, rozliczać z niej i wyciągać z tych doświadczeń wnioski. Ale jakoś wśród tych wszystkich osób wypominających Ukraińcom Wołyń, niewielu krzyczało, że to Niemcy były odpowiedzialne za większość okrucieństw na polskiej ziemi (a i do zbrodni wołyńskiej przyłożyli rękę), a dzisiaj jakoś wszyscy z Niemcami współpracują, z Niemiec przywożą artykuły gospodarstwa domowego, chemię i wspaniałe samochody. Nagle wszyscy chcieli rozliczać Wołyń, jednocześnie zapominając, co Rosjanie na tym Wołyniu robili potem.

Dzisiaj, po roku, każdy zataczający nad naszym domem śmigłowiec (a mieszkamy obok lotniska, więc jest ich sporo) powoduje przyspieszenie bicia serca. Sztuczne ognie wybuchające bez znanego powodu także. Alarmy włączające się (często w ramach różnych ćwiczeń) w dużych centrach handlowych też. A wypisany wielkimi literami na czerwonym tle napis "PILNE!" wyskakujący co jakiś czas w Internecie zmusza do czytania, z obawą, że może Rosjanie znów popełnili jakąś zbrodnię przeciwko ludzkości, albo może zbliżyli się za bardzo do polskiej granicy. Dużo tych strachów, tych momentów lęku. A kiedy sobie tylko pomyślę, co na co dzień przeżywają ludzie mieszkający w strefie wojny...

Pozostaje jedynie mieć nadzieję, wierzyć, że to szaleństwo się wkrótce (naprawdę niedługo) skończy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Copyright © Codziennik Ewy , Blogger