Październikowo. Halloweenowo...?

Jesień już na dobre zagościła w naszej codzienności. W odróżnieniu jednak od brzydkiego, deszczowego i zimnego września mamy teraz piękną Złotą Polską Jesień. Słoneczko przygrzewa, choć rano temperatury niebezpiecznie zbliżają się do zera. Czasami na szybach pojawia się szron, z ust o poranku wylatuje kłębek pary. W dzień jednak jest ładnie, a drzewa wokoło złocą się i czerwienią. Coraz częściej na niebie pojawiają się chmary ptaków, które z pewnością zbierają się już do odlotu do ciepłych krajów. Wiewiórki coraz aktywniej biegają z drzewa na drzewo. Tu i ówdzie widzimy zmiecione na kupki sterty usychających liści. Dzieci w szkołach zbierają kasztany i żołędzie, przedszkolaki przygotowują kąciki tematyczne dotyczące kolorów jesieni. Rodzinnie jeździmy na grzyby. W naszych domach i na balkonach, a także w sklepowych witrynach zagościły wrzosy, chryzantemy i dynie. 

Dynie. W ogródkach, w kuchniach, w sklepowych witrynach. Dyniowe eventy w centrach handlowych. Dyniowe farmy. Dyniowe sesje zdjęciowe. Serio, naprawdę uwielbiam dynię. Ciasto dyniowe, placki dyniowe, duszoną dynię z pomidorem, zupę dyniową i potrawkę z dyni. Lubię pestki dyni: do ciastek, ciast, chleba i tak po prostu, do podgryzania. Dynie są przeróżne i przepiękne. I rzeczywiście stały się symbolem jesieni już wiele lat temu. Wyparły chyba trochę kasztany i grzyby, jeśli chodzi o sferę wystroju. Czy to dobrze? Ciężko powiedzieć. Ja uwielbiam i dynie i kasztany. Zbieram te ostatnie. Pięknie wyglądają, takie brązowe świeże, błyszczące, ułożone w misce. I żołędziowe czapeczki. Bardzo lubię dania z grzybów i ubolewam nad tym że się na grzybach nie znam. A czyż jarzębina nie jest wspaniała? I wrzosy? A jednak, od przynajmniej dekady, królują u nas dynie.

 


 

Pewnie po części jest to pewnie związane z tym, że dynia jest jednym z symboli Halloween i nierozłącznie, w kulturze angloamerykańskiej, łączy się z październikiem i listopadem. I tu przechodzimy do sedna sprawy, o której chciałam dzisiaj napisać. 

Halloween. Obchodzić, nie obchodzić, walczyć z nim? Są różne podejścia. 

Po raz pierwszy z tym zwyczajem spotkałam się pod koniec podstawówki. Była końcówka XX wieku i wszystko z USA zdawało się cudowne, świeże, barwne i nowoczesne. Miałam w klatce fajnych sąsiadów i ze 3 lata z rzędu dostawałam od nich cukierki. Po innych sąsiadach ne chodziłam. Nie było takiego zwyczaju. A w liceum byłam już na to "za stara". Na studiach robiło się imprezy halloweenowe. Przebieraliśmy się, tańczyliśmy, piliśmy, jedliśmy. Były różne konkursy. Było wesoło. Jak to na studiach. Naprawdę, nie widzieliśmy w tym nic złego. Nawet, kiedy przebieraliśmy się za diabły czy zombiaki. 

Wielu moich znajomych do dzisiaj obchodzi Halooween. Ja już nie. I dzieciom też imprezy z tej okazji nie urządzam. Natomiast kolejny rok będziemy się bawili na Balu Wszystkich Świętych. Gdyby nie pandemia zapewne ten zwyczaj pojawiłby się u nas wcześniej, ale co się odwlecze, to nie uciecze.

Dlaczego tak? Dlaczego święci, a nie duchy? I co się wydarzy, kiedy dzieci zostaną zaproszone na imprezę halloweenową? Dorosłam, dojrzałam, nawróciłam się (choć zawsze byłam wierząca), przemyślałam pewne sprawy. Żeby była jasność. Oglądamy z mężem filmy o duchach i wampirach. Znamy serial "Lucyfer". On lubi też takie o zombie, ja nie. Ale my jesteśmy już dorośli. Umiemy odróżnić rzeczywistość od filmowej kreacji. I nie boimy się (ja się boję duchów i brzydzę zombiakami). Dzieci, to dzieci. Poza tym chcę im pokazać piękno świata po śmierci, a nie coś strasznego. Chcę przekazać to, w co wierzę. I tak, w diabły też wierzę. Ale nie takie, co się uśmiechają, tańczą Makarenę i piją lemoniadę przez słomki w pająkami. 

Przebieramy się za wybranych świętych. W tym roku Aria chce być aniołem, Rebeka Maryją. Ja jeszcze się waham: świętą Heleną Wielką albo świętą Kingą (przed rokiem byłam świętą Joanną Berettą Mollą). Będą też goście, ciekawe, za kogo się przebiorą. Nie będzie dyń, nie będzie pająków ani duchów. Będzie muzyka, dobre jedzenie, miła atmosfera. I radosne wprowadzenie do tematu Uroczystości Wszystkich Świętych i Zaduszków. Rozmowy o śmierci (dopasowane do wieku), odwiedziny na cmentarzach, wspólne modlitwy. To, oczywiście, już po imprezie.

A jeśli za kilka lat będą chciały imprezę halloweenową? Cóż, ja jej nie zrobię. Jeśli jednak dostaną zaproszenie, to rozważymy opcje. Zależy, w jakim będą wówczas wieku. Pewnego dnia same już będą o sobie decydowały, na tym polega życie. Dzieci nie należą do rodziców, są im jedynie dane pod opiekę. 

Czy żałuję, że kiedyś chodziłam przebrana za diabła? Nie. Wstydzę się tego? Nie. Było, minęło, mam to za sobą. Mam dobre wspomnienia z tamtych imprez. Ale człowiek się zmienia. Ma do tego prawo. 

Każdy decyduje o sobie. Nie "potępiam" tych, którzy będą się w tym roku bawili przebrani za potwory, duchy i wampiry. O ile, oczywiście, będą to jedynie przebrania. Choć martwi mnie wszechobecność Halloween w przedszkolach i szkołach, przy jednoczesnym braku rozmów o śmierci jako takiej. Dzieci często się boją, bo temat śmierci jest przed nimi ukrywany, a pojawia się jedynie przy okazji przebrań halloweenowych. Smutne. Mam nadzieję, że to się jednak zmieni.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Copyright © Codziennik Ewy , Blogger