Matka Elżbieta Róża Czacka i dzieło Lasek
15 maja 1850 roku urodził się w Beyzymach na Wołyniu chłopiec imieniem Jan. Dzisiaj jest błogosławionym Kościoła katolickiego. O ojcu Janie Beyzymie, apostole Madagaskaru, możecie przeczytać cały artykuł mojego autorstwa.
Tymczasem wczoraj, 15 maja właśnie, była jeszcze jedna ważna rocznica. Mianowicie 61. rocznica urodzin dla nieba matki Elżbiety Róży Czackiej, założycielki zakonu Franciszkanek Służebnic Krzyża oraz twórczyni dzieła Lasek.
Miałam o matce Elżbiecie napisać już w zeszłym tygodniu, ale różne zbiegi okoliczności, trochę niezależnych ode mnie zdarzeń i moich decyzji spowodowało, że się nie wyrobiłam. Może tak właśnie miało być. Chciałam napisać krótką biografię, dzisiaj jednak napiszę coś innego. Do biografii wrócimy, ponieważ już w marcu obiecałam Wam cały cykl o Laskach i związanych z nimi ludziach.
Dzisiaj zatem trochę z innej strony. Bardziej osobistej. Jestem poznanianką i Laski były mi do niedawna całkowicie nieznane. Usłyszałam o nich po raz pierwszy chyba dopiero, gdy w kościołach zaczęto czytać o życiu matki Elżbiety. To zaś miało miejsce w 2020 roku. Warszawa (jeszcze bardziej niż reszta Polski) szykowała się do beatyfikacji Stefana kardynała Wyszyńskiego i właśnie matki Elżbiety Róży Czackiej. Słuchałam i zachodziłam w głowę, jak to możliwe, że postaci zupełnie nie znam. I zastanawiałam się, dlaczego jest ona spychana trochę jako tło dla Prymasa Tysiąclecia. Odpowiedziałam sobie na to pytanie nazwaniem go Prymasem Tysiąclecia? Niezupełnie. Przyznaję, Wyszyński nie był mi obcy, choć umarł przecież zanim się urodziłam i o nim również niewiele wiedziałam. Ale o Czackiej nigdy wcześniej nawet nie słyszałam.
Pandemia dała mi nieźle w kość, dlatego tym bardziej nie byłam zaangażowana w proces beatyfikacyjny, nie przeżywałam jakoś specjalnie mocno tego wielkiego dnia, na który wielu innych tak czekało. Owszem, cieszyłam się bardzo, że mamy kolejnych polskich błogosławionych. Jednak bez tego przyspieszonego bicia serca, bez łez wzruszenia, które obserwowałam u innych. Znów czułam się trochę nietutejsza... Mniejsze z tym.
Minęło pół roku od beatyfikacji, a ja znalazłam się w Laskach. Trochę przypadkowo właśnie tam, choć właściwie nie wierzę w przypadki. Bóg tak chciał Chciał, żebym poznała bliżej matkę Czacką i jej wyjątkowe dzieło. Dzisiaj, po dwóch miesiącach z okładem, mogę już napisać, co czułam, będąc tam. Pokój duszy. Te dwa sowa zawierają w sobie wszystko. Poczucie bliskości Boga. wyjątkowość otoczenia. Niesamowite historie, które usłyszałam. Opalanie się w promieniach Jezusa wśród sióstr FSK. Budzącą się do życia przyrodę. Drżenie serca przy sarkofagu błogosławionej matki Czackiej. Dobro, jakie wylewa się w Laskach każdego dnia od tak wielu lat. Siostry zawsze gotowe nieść pomoc potrzebującym, otwarte na ludzi, na świat, uśmiechnięte mimo trudów codzienności.
Te dwie doby tam pokazały mi świat z zupełnie nowej perspektywy. Uspokoiły, dały siłę, ale i uwrażliwiły jeszcze bardziej. Dzieło Lasek jest w moim sercu każdego dnia.
A o wyjątkowej kobiecie, szlachciance, która postawiła wszystko na niesienie pomocy tym, którymi nikt się nie interesował, napiszę już wkrótce nieco więcej.
Z przyjemnością przeczytam więcej. Nie ukrywam, że ten wpis mnie zachęcił by poznać Matkę Czacką. dziękuję, Ewo!
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę :) Już niedługo kolejne wpisy z cyklu o Laskach
OdpowiedzUsuń