Bujo, dzienniki, dzieciopisy i inne – z czym to się je?
Bujo, czyli bullet journallig. Z czym to się je? Mówiąc w wielkim skrócie – chodzi o prowadzenie dziennika, kalendarza, planera dostosowanego do naszych potrzeb. Na dniach przedstawię Wam linki do moich subskrypcji na Youtube – do osób, które się bujo zajmują, a od których ja czerpię inspirację i których filmy sprawiają mi wiele frajdy.
Dostosowany do nas, czyli jaki? No właśnie – to doskonałe pytanie. Choć namiętnie oglądam w ostatnim półroczu filmiki, przeglądałam kilka książek i naprawdę wkręciłam się w temat: nigdzie nie zalazłam tego, co mi do końca odpowiada. Większość osób, które się tym zajmują nie ma chyba rodzin. Takie przynajmniej odnoszę wrażenie. Ich bujo dotyczą tylko ich, a ja muszę uwzględnić jeszcze Męża i dwójkę Dzieci. Ma to ogromny wpływ na to, jak mój planer wygląda.
Metodą prób i błędów, od lat zmieniam i udoskonalam. Bo w różnych latach mogę przecież kłaść nacisk na coś innego. Kiedy dzieci były malutkie, a wcześniej, gdy byliśmy tylko we dwoje – wyglądało to zupełnie inaczej. A i wkrótce znów czeka nas znaczna zmiana: dzieci idą do szkoły, a to oznacza przeniesienie zajęć dodatkowych z przedszkola na nasze barki, umieszczenie ich w planerze itd.
W tym roku mój planer wygląda w skrócie tak:
– wymiar A4, zbindowany
– po rozłożeniu widzimy cały tydzień, zaczynający się od niedzieli, bo tak wolę, tak się przyzwyczaiłam i od lat tylko z takich kalendarzy korzystam
– z boku miejsce na „myśl tygodnia”, rozpiskę menu oraz wydatki
– na dole stron sporo miejsca na notatki (w tym roku pola są w kropeczki, jak to najczęściej w bujo)
– na początku planera mam diagram z głównymi celami/planami na cały rok
– każdy miesiąc zaczyna się od planu miesięcznego oraz kończy się podsumowaniem miesiąca
– na początku każdego miesiąca mam tabelę „my year in pixels”: tu kontroluję moje nastroje i nawyki
– na końcu każdego miesiąca znajduje się słój wdzięczności, gdzie w każdą środę (a nieraz częściej) zapisuję, za co jestem wdzięczna
– nadto na samym końcu planera znajdują się: miejsce na wypisanie filmów i seriali, które obejrzałam (na książki mam od dekady plik xls i od tego nie odchodzę), kalendarz ogrodnika (rozpiska, w jakich miesiącach należy siać, sadzić i przesadzać konkretne rośliny, które uprawiam), miejsce na listy prezentów wielkanocnych i bożonarodzeniowych oraz jednostronicowy kalendarz imienin, urodzin i innych okazji wśród najbliższych, by o nich nigdy nie zapomnieć (szczegółowo są wpisane pod danymi datami w kalendarzu ogólnym, ale taki mały na jeden rzut oka jest również bardzo przydatny).
Cały mój planer jest do tego bardzo kolorowy. Mam swoje kolory na różne zadania, dzieci mają swój, mąż swój. Ponadto inaczej oznaczam aktywności całą rodziną, inaczej te, które są tylko małżeńskie. Używam mnóstwo naklejek, sama sporo rysuję (tu inspiracje z Youtube są na wagę złota), uwielbiam kolorowe karteczki do oznaczania.
Mogłoby się wydawać, że to dużo, prawda? Tymczasem na tym nie kończę. Poza planerem mam jeszcze:
– Dwa dzieciopisy: zeszyty, w których co miesiąc zapisuję sobie obserwacje dotyczące moich dzieci – dla każdego dziecka osobno; moje przemyślenia, ich rozwój, problemy (ich oraz moje z nimi). Pozwala mi to lepiej je poznać i lepiej planować wspólny czas – tak, byśmy wszyscy czerpali z niego jak najwięcej radości i przyjemności
– Dziennik duchowy: w nim zapisuję sobie moje duchowe rozterki, ważne słowa z homilii czy Spowiedzi świętej, postanowienia wielkopostne i adwentowe, podsumowania rekolekcji itp. Tu również notuję kwestie wynikające z lektury Pisma Świętego i innych lektur religijnych
– Zeszyty do kursów: lubię notować na papierze, jest on mimo wszystko bardziej trwały niż aplikacje w telefonie, gdzie zwykła awaria (bądź np. zmiana aparatu) są w stanie sprawić, że wszystkie notatki giną bezpowrotnie. Dlatego do każdego kursu (a kursów robię naprawdę sporo) mam zeszyt. Najczęściej jeden zeszyt starcza na 3-6 kursów
1. – Kalendarz ścienny: tu tylko kółeczkiem zaznaczam, kiedy mamy coś zaplanowane i dopisuję jednym słowem co – tak, żeby od razu było widać, kiedy mamy czas, a kiedy jesteśmy zajęci. Tu trafiają jedynie spotkania, wizyty lekarskie, wyjazdy – takie bardzo angażujące wszystkich aktywności. Z tego kalendarza korzysta również mój małżonek.
Na zakończenie odpowiedź na pytanie mojej przyjaciółki: „jak ja to wszystko ogarniam i utrzymuję na bieżąco i w porządku?”. Otóż wszędzie mam mnóstwo karteczek, notatek, wysyłam sobie maile z przypominaczami itd. Jednak codziennie rano wprowadzam te dane do planera, a karteczki lądują w śmietniku. Odznaczam sobie na bieżąco wszystkie działania i na koniec dnia widzę, czy wszystko zrobiłam. Każdego wieczora wprowadzam również dane do tabeli „my year in pixels”.
Tak oto wygląda mój proces twórczy. Wszystko na papierze, dużo kolorów i przede wszystkim: determinacji i zaangażowania.
A Wy, prowadzicie planery?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz